6 cze 2015

Rozdział II — nie zadzieraj z prefektem

6 komentarzy:

Jeszcze NIGDY nie zdarzyło mi się tak szybko opublikować rozdziału. No ale jest. :D Z góry dziękuję za wszystkie komentarze!
Gdy ozdobny zegar stojący na kominku w pokoju wspólnym Slytherinu wybił północ, panowała tam już niemal całkowita pustka. Pomieszczenie wydawało się jeszcze mroczniejsze, spowite zielonkawą poświatą pochodzącą z jeziora widocznego zza strzelistych, wąskich okien, a jedynym słabym źródłem światła był ogień leniwie trzaskający w kominku.
I gdy ostatni maruderzy grający wcześniej w gargulki udali się do dormitoriów, Gabriel został sam. Nie czuł w ogóle zmęczenia, strach o przyjaciela odganiał skutecznie sen, nie pozwalał myśleć o niczym innym. Czuł się jak przewrażliwiony frajer, którego życie kręciło się wokół innych, bo nie posiadał własnego. Nic nie mógł jednak poradzić na to, że z Dmitrijem łączyła go bliższa więź, niż jakimkolwiek członkiem rodziny McMillanów i myśl o tym, co może teraz się dziać z Iwanowem, niemal wywoływała u Gabriela panikę.
Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie, czy przypadkiem Mitka nie wspominał o jakimś wyjeździe, przez który nie może wrócić do Hogwartu. Czasem mu, Gabrielowi, umykały takie istotne szczegóły, ale tym razem nic nie przychodziło mu do głowy, więc... 
Coś musiało się stać.
Tylko co? Wolał nie brać pod uwagę porwania przez śmierciożerców, ba, ci pewnie od razu zabiliby mugolaka, ale przecież Iwanow tak łatwo by się nie dał; nie był strachliwym Puchonem, któremu wystarczy pogrozić, aby się poddał. W sumie to on prowokował wszystkie bójki, w jakich kiedykolwiek brał udział, co nasuwało prosty wniosek — jeśli miałby zginąć, to po uprzednim spróbowaniu skopania tyłków pachołkom Voldemorta. I chociaż sytuacja nie należała do wesołych, mimowolnie jego usta wykrzywił grymas uśmiechu, kiedy wyobraził sobie Mitkę uderzającego śmierciożercę z piąchy.
McMillan oparł głowę na skrzyżowanych na stole ramionach i ziewnął. Na samą myśl o rozpoczęciu nowego semestru czuł potworne wręcz zniechęcenie — wysłuchiwanie Carrowów, ich antymugolskich gadek, trenowanie Cruciatusa na niczemu winnych pierwszakach... Nie tak wyobrażał sobie swój ostatni rok w Hogwarcie; liczył raczej na zostanie, wreszcie, kapitanem drużyny, bo choć pozycja pałkarza dawała mu sporo satysfakcji, miło byłoby na legalu powrzeszczeć na tych kretynów, którzy robili co chcieli. Nawet Owutemy nie musiały okazać się straszne, ponieważ naprawdę planował się do nich przyłożyć i każdą niedzielę poświęcać na naukę... od teraz. Poprzednie półrocze zawalił, mógł się do tego otwarcie przyznać, ale wszystkiemu winne były zmiany w szkole i ten okropny rygor.
Jeden ze schodków skrzypnął i Gabriel, ku swojemu zdumieniu, zobaczył Ramone idącą w jego kierunku. Była strasznie rozczochrana, a piżama w kwiatki jakoś tak śmiesznie na niej wisiała.
— Musimy porozmawiać — zaczęła poważnym tonem, przecierając oczy i zajmując drugi fotel przy stoliku. — Myślałam trochę o tym, co się dzieje i doszłam do wniosku, że nie możemy tu zostać.
McMillan wyprostował się gwałtownie i wybałuszył oczy.
— Żartujesz sobie? Wiesz, że nie ma szans na opuszczenie Hogwartu tylko dlatego, bo nie ma z nami Mitki. Znajdzie się, zobaczysz, nie minie tydzień a dostaniemy od niego list, że miał jakieś wesele czy coś...
— Wierzysz w to? — prychnęła, wyczuwszy niepewność w jego głosie i pokręciła głową. — Gabriel, zastanów się. Hogwart to teraz jakaś śmieszna parodia szkoły, gdzie uczymy się dręczyć mugolaków, nienawidzić mugoli i patrzeć w ziemię, aby Amycus nie kazał nam rzucać Zaklęć Niewybaczalnych na siebie nawzajem. Inne lekcje też odbywają się w dziwnym systemie, quidditch wygląda jak rzeź, a trzy czwarte uczniów chowa się gdzieś i pojawia tylko po to, aby ukraść dyrektorowi miecz Gryffindora.
Gabriel spoglądał zszokowany na przyjaciółkę, nie wierząc własnym uszom. Ramone była ostatnią osobą, którą posądziłby o podobne pomysły, nie dlatego, że dbała o oceny, lecz przez jej zamiłowanie do świętego spokoju; Hogwart, nawet teraz, w porównaniu z życiem w pogrążonym wojną Londynie był niemal jak pięciogwiazdkowy hotel.
Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale uciszyła go gestem dłoni.
— Daj mi skończyć, dobrze? Czuję, że z nim jest coś nie tak i potrzebuje naszej pomocy, a siedząc tutaj bezczynnie nic nie zrobimy. Im dłużej będziemy zwlekać, tym większe stanie się ryzyko, że oni go dopadną i zrobią krzywdę. A wracając do twoich obaw — przecież co chwila ktoś znika ze szkoły, nie? Zresztą, nie wmówisz mi, że nasi rodzice przejmą się zniknięciem czarnych owiec, wręcz jestem pewna, że ucieszą się jak nigdy. — Macnair uśmiechnęła się krzywo i podkuliła nogi.
— To mogłoby mieć sens, gdybyś wpadła na to przed końcem przerwy świątecznej — stwierdził McMillan po krótkiej chwili namysłu, drapiąc się niemrawo po policzku. — A teraz co? Jutro spakujemy manatki i deportujemy się z Hogsmeade... gdzieś? No i chyba zapominasz, że Marcel mimo wszystko nie zostawi Niko samego, zwłaszcza z Faustem. — Uśmiechnął się głupio. 
Nicolai Hitt był młodszym bratem Marcela i najlepszym przyjacielem Fausta Macnaira. Tych dwóch szesnastolatków nie odstępowało siebie na krok, co dla niektórych wydawało się dość zabawne i oczywiste. Nie sprawiali jako takich problemów, nie licząc mówienia na głos dosłownie wszystkiego, co im przychodziło do głowy — głównie wygłaszali obraźliwe komentarze oraz powtarzali i koloryzowali plotki. Z tym, że Niko we wczesnoszkolnych latach należał do najspokojniejszych Krukonów, nie dawał Marcelowi powodów do zaprzeczania, że ma brata, a teraz... Teraz mówienie czegokolwiek w towarzystwie młodych Hitta i Macnaira równało się z ryzykiem, że zmienią zasłyszane słowa dla własnej uciechy.
Ramone wplotła palce we włosy i zacisnęła w sposób, jakby chciała je sobie wyrwać. Nigdy wcześniej nie zachowywała się tak nieodpowiedzialnie, niepokój o stan Iwanowa sprawiał, że dosłownie szalała. Jednak, mimo wszystko, pomysł z opuszczeniem szkoły wcale nie wydawał się taki głupi, jak próbował dać jej do zrozumienia Gabriel. 
Wzięła głęboki wdech i policzyła do dziesięciu, podczas gdy McMillan nadal wpatrywał się w nią niemalże zszokowany.
— Nie gap się tak. Przemyślę to jeszcze, ale ty też powinieneś. I przede wszystkim musimy powiedzieć o tym Marcelowi.
— No tak, bez niego nigdzie się nie ruszymy.
Macnair spojrzała na niego, nie do końca wiedząc, czy ironizuje, po czym wstała i wróciła do dormitorium, zostawiając przyjaciela samego.




— Ramcia, bez obrazy, ale chyba cię pogięło.
Marcel wytarł rękawem mleczny wąs znad ust i sięgnął po pieczywo. Ramone właśnie skończyła opowiadać mu o tym, co wymyśliła, czemu towarzyszyły prychające wtrącenia McMillana. 
Do Hogwartu nie powróciło tylu Krukonów, że dwójka ślizgońskich przyjaciół Hitta bez problemu usiadła z nim przy stole Ravenclawu i mogli na spokojnie porozmawiać, chociaż i tak ściszali głosy do minimum. Carrowowie mieli w zwyczaju wyrastać jak spod ziemi, a gdyby podsłuchali, co planują uczniowie, pewnie nie skończyłoby się na słownym pouczeniu.
— Mitka jest w niebezpieczeństwie, a ty uważasz, że mnie pogięło? — syknęła Macnair, pochylając się w stronę Krukona.
Hitt nie mógł się odsunąć, bo siedział pomiędzy nią a Gabrielem, ale kiedy Ramcia tak na niego patrzyła, miał ochotę uciec.
— Wyluzuj, okej? Po pierwsze, nie masz pewności, że coś mu się stało, w najgorszym wypadku wypił za dużo bimbru, znasz jego rodzinę. — Tutaj Gabriel zrobił nad jego ramieniem minę "A nie mówiłem?". — Po drugie, przyjmijmy, że jednak to zrobimy. Nie mamy gdzie się zatrzymać, bez wiedzy rodziców nie wyjmiemy żadnych pieniędzy z Gringotta, a kiedy nauczyciele pokapują się, że zniknęła trójka uczniów, podniosą alarm jak stąd do Durmstrangu. Będziemy mieć na głowie wściekłych belfrów, wściekłych rodziców, a nie zapominaj, że moi mogą co najwyżej kazać mi pracować u siebie w sklepie, a wasi... — Przesunął palcem po szyi, po czym wgryzł się w bułkę.
— O widzisz, jak się Sprout zorientuje, że brakuje jej Puchasia, zaraz zorganizuje ekipę ratunkową. Właściwie dlaczego jej nie powiemy? Oni się zajmą poszukiwaniami, a my nie musimy robić głupot. — McMillan wzruszył ramionami i nalał sobie kawy.
Ramone wydała z siebie taki dźwięk, jakby miała przyjaciół za idiotów, ale nie umiała wyrazić tego słowami.
— A nie przyszło wam do głowy, że jak Carrowowie posłyszą, że ja i Gabrycha kumplujemy się z mugolakiem, powiedzą o tym naszym rodzinom, zacznie się jatka i Sami Wiecie Kto będzie w Bołogojach pierwszy?
— Ramcia, tylko mnie nie zjedz, ale... Po kiego grzyba Sama Wiesz Kto miałby osobiście odwiedzać Mitkę? — Marcel uniósł brwi rozbawiony. — Mimo wszystko jest mugolakiem jak każdy inny, jeśli już, to wysłałby do niego pierwszego lepszego śmierciożercę...
— ... na przykład Waldena... — wtrąciła z przekąsem.
— ... ale tego nie zrobi, bo nikt się nie dowie, powiemy Sprout o wszystkim, Mitka się znajdzie i będzie git. A teraz naprawdę, zakończmy ten temat albo kontynuujmy go w innym miejscu, bo Pearson gapi się na nas od dobrej minuty.
Cała trójka jak na komendę odwróciła się w stronę Krukona, od którego wyższość biła zarówno z wyrazu twarzy, jak i z zachowania.
Basil Pearson był prefektem naczelnym, członkiem Klubu Ślimaka i synem przewodniczącego Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego, Edgara Pearsona. Ta rodzina od pokoleń słynęła nie tylko z chorobliwych ambicji, ale również z dążenia do swoich celów po trupach i przy pomocy matactw. Dziwnym było, że żaden nigdy nie trafił do Slytherinu, choć oczywiście nie brakowało im inteligencji, z zachowania bliżsi byli raczej przebiegłym Ślizgonom.
W szkole trudnym okazałoby się znalezienie chociaż jednej osoby, która toleruje Basila oraz jego postępowanie — jako prefekt był niemalże doskonały, zasady miał w małym palcu, ale to również oznaczało, że na każdym kroku odejmował uczniom punkty. Najgorsze było to, że nawet jeśli znikały one dopiero po zatwierdzeniu przez zastępcę dyrektora, McGonagall zwykle nie mogła się do niczego przyczepić, bo Pearson nie karał bez powodu. Teoretycznie.
Wiele do życzenia pozostawała też jego postawa wobec Voldemorta — swego czasu czynnie działał w Gwardii Dumbledore'a, głównie po to, aby wytykać innym błędy i po kątach szeptać, że Potter robi z siebie nie-wiadomo-kogo, ale równocześnie gardził mugolakami oraz mugolami. Jako jeden z niewielu zbierał pochwały od Alecto na mugoloznawstwie, bo popierał jej tezy, jakoby niemożliwym było, że mugolak ot tak ma magiczną moc... Mimo tego kategorycznie zaprzeczał, jakoby pochwalał metody Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, że jest wierny Dumbledorowi, lecz po prostu "to dziwne, że niemagiczny jest czarodziejem i nie możesz się ze mną nie zgodzić, jeśli jesteś istotą chociaż odrobinę myślącą", jak zwykł kwitować jakiekolwiek zarzuty w swoim kierunku.
— Masz jakiś problem, Pearson? — Gabriel zmierzył go spojrzeniem. Nie znosił Basila z całego serca, odkąd w czwartej klasie ten doniósł Snape'owi, że McMillan płacił pewnemu szóstoklasiście za pisanie wypracowań na eliksiry.
— Ty możesz mieć problemy, jeśli nie zaczniesz odnosić się do mnie z szacunkiem należnym prefektowi naczelnemu, McMillan. — Basil uśmiechnął się złośliwie, upił ze szklanki i zrobił taką minę, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. — Po prostu sądziłem, że przy stole Ravenclawu mogą siedzieć tylko Krukoni, a nie byle hołota ze Slytherinu. Do tego najwyraźniej coś kombinujecie.
— To nie twoja sprawa — warknęła Ramone, zaciskając pod stołem pięść. Marzyła, żeby kiedyś wpaść na niego w pustym korytarzu i zetrzeć ten wredny uśmieszek z jego twarzy.
— A jednak. Nie wiem, czy wy wiecie, ale spiskowanie przeciwko dyrekcji jest karane wyrzuceniem ze szkoły. Gdy to się stanie, osobiście odprowadzę was na peron.
— Pilnuj swojego nosa, bo ktoś może ci go przestawić.
Pearson wykrzywił usta w grymasie, wstał ze swojego miejsca i podszedł do nich. Przez chwilę mierzyli się z Gabrielem spojrzeniami, po czym Basil nachylił się i wycedził:
— Dowiem się, o co chodzi, a wtedy nie będziesz taki hardy, McMillan. — Wyprostował się. — A ty, Hitt, powinieneś zadawać się z kimś wartym przyjaźni Krukona. Nawet ty masz chyba jakieś standardy, hm? Życzę miłego dnia. — Odszedł, zadzierając nosa. Przy wyjściu z Wielkiej Sali odepchnął jakiegoś drugoklasistę, który nawet nie zauważył, że stoi mu na drodze.
Z Basilem Pearsonem się nie zadzierało i nawet Gabriel, Marcel oraz Ramone wiedzieli, że teraz mieli absolutnie przechlapane.