10 maj 2015

Prolog — Bołogoje



Bołogoje były maleńką wioską leżącą kilkanaście kilometrów od Oslanki, najwyższego szczytu Uralu Środkowego. Żyło tam zaledwie trzydzieści rodzin zajmujących się przede wszystkim myślistwem oraz rzemiosłem, był tam jeden sklep spożywczy, a najbliższe większe miasto dzieliło od wsi czterdzieści kilometrów. Nad mieszkańcami pieczę sprawowało aż dwóch lubujących się w spirytusie policjantów, częściej śpiących niż zdolnych do interwencji, natomiast lokalnej lekarce nie można było zarzucić niczego, poza zbyt dużą miłością do kotów.
Tamta grudniowa noc była jak dotąd najgorszą w całym okresie zimowym, trwającym trzy kwartały; temperatura gwałtownie spadła, przez porywisty wiatr odczuwało się ją jeszcze dotkliwiej, a śnieg padał tak gęsto, że trudno było dostrzec czubki własnych butów. Miejscowi dawno się przyzwyczaili do takiej pogody, czego nie można było powiedzieć o trzech postaciach, które nagle pojawiły się przy jednym z domów.
— Snape pożałuje, że nas tutaj wysłał — warknął jeden z nich, na którym czarna szata wisiała jak na wieszaku. Jego słowa zostały zagłuszone przez panującą wokół wichurę, więc pozostali nie zareagowali, zbyt skupieni na utrzymaniu różdżek w trzęsących się dłoniach. Szczękający zębami, drżący z zimna śmierciożercy nie wyglądali na takich groźnych, jacy byli w rzeczywistości. 
Misja w Rosji nie wydawała się trudna, chociaż Severus nie zdradził im szczegółów. Najgorsza była zdecydowanie pogoda, reszta nie wyglądała tak źle — nie obawiali się ataku ze strony tych szlam, wieśniaków mogących co najwyżej pogrozić widłami ostatni raz w swoim życiu...
— Na "trzy" otwieram drzwi — zaczął Yaxley, patrząc na swoich współtowarzyszy — Avery łapiesz dzieciaka a ty, Mulciber, zajmujesz się resztą. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, skrzynka ma zostać dostarczona do Czarnego Pana w stanie nienaruszonym. Ach, i, rzecz jasna, jakby rodzice próbowali bronić jedynego syna, możecie ich pozabijać, i tak się więcej nie zobaczą...
Cała trójka zarechotała. Nie było jednak czasu na tego typu żarty, po ostatniej wymianie porozumiewawczych spojrzeń, Yaxley uniósł różdżkę w stronę drzwi małej chatki, na których wymalowane były białe róże:
Bombarda!
Huknęło, pojawił się dym, a psy z okolicznych gospodarstw zaczęły okropnie szczekać. Kiedy kurz opadł, Yaxley ryknął z wściekłości, widząc liścik przybity gwoździem do ściany na wprost.



Spóźniliście się, Śmierciożercy.
Nie znajdziecie ani mnie, ani mojej rodziny, ani tym bardziej tego, na czym tak wam zależy. Da, wiem, po co odwiedzacie Bołogoje. Jak się czują Ślizgoni wykiwani przez Puchona? A było tak blisko...

D.S. Iwanow


1 komentarz:

  1. Świetny prolog. Aż przez chwilę myslalam, ze jest jaka pomyłka miedzy jego początkiem a nazwa bloga. Ale nie, smierciozercow zawiało az do głebokiej Rosji...nie spodziewalabym się. Czego szukali? Po co była im skrzynka i dziecko? Całe szczescie, ze Iwanow się tego domyślil i zdążył uciec. Czy snape jest juz po stronie dumbledore'a czy jeszcze nie? Z niecierpliwoscia czeka, na cd. W tyk krótkim teście udowodnilas mi, ze nie tylko potrafisz zadziwiać, ale i dobrze pisac. Tak więc zostanę tu na dłużej. Zapraszam do mnie na zapiski-condawiramurs, gdzie aktualnie publikuję opowiadanie o młodym pokoleniu HP.

    OdpowiedzUsuń